odys odys
45
BLOG

Wodzirej

odys odys Polityka Obserwuj notkę 9

Trzeba przyznać Wolszczanowi, że darował sobie odgrywanie zwyczajowego cyrku towarzyszącego publikacjom ujawniającym współpracę słynnych postaci z komunistycznymi spec-służbami. Dotąd w podobnych przypadkach najpierw słyszeliśmy pewne zaprzeczenia samego faktu współpracy, potem "podpisałem, ale nie donosiłem", potem "donosiłem, ale nie szkodziłem", "nie brałem pieniędzy". Ostatecznie następowało -- wobec przezentowanych kolejno kompromitujących szczegółów z ubeckich akt -- żałosne stwierdzenie, że "nie chciałem szkodzić".

Najsłynniejszy współczesny polski astronom w oświadczeniu opublikowanym w pewnym ogólnopolskim dzienniku (zgadnij w którym, koteczku) nie owija za bardzo w bawełnę:

Jest prawdą, że na początku lat 70., gdy zacząłem wyjeżdżać za granicę, zgodziłem się nieopatrznie na kontakty z SB i na podpisywanie się pseudonimem.
[tu następują długaśne wymówki i tłumaczenia oparte na szkicu historyczno - politycznym, pomńmy je -- przyp. odys]
Podczas tych kontaktów, nikt mi nie groził, nie szantażował i do niczego nie zmuszał. Był grzeczny pan, była sympatyczna rozmowa na najrozmaitsze tematy, także pytania o konkretne osoby - tak to wyglądało.

Tak bezpośrednie przyznanie się do niewymuszonej współpracy z SB jest godne uwagi. Punkt za szczerość. Teraz jednak następuje moim zdaniem znacznie ciekawsza część oświadczenia profesora Wolszczana:

Rozmawiając z tymi ludźmi, starałem się formułować i przekazywać sygnały i sprawy, o których i tak było przecież powszechnie wiadomo. Kiedy pytano mnie o osoby, starałem się trzymać prostej zasady: mówić mało, dobrze, ogólnikowo, albo nie mówić nic. Po prostu starałem się zachowywać konsekwentnie i pragmatycznie, a pojęcia takie, jak "donoszenie", czy "donos" zwyczajnie nie istnieją w moim zbiorze recept na życie.

Prawda, jakie to piękne? Ja nie mogę wyjść z podziwu. Jak to w ogóle było możliwe. To półwiecze komunizmu między Odrą a Bugiem?! Toż tutaj były najgorsze, najgłupsze specsłużby w historii świata chyba! Ci wszyscy ubole strawili całą epokę na pozyskiwanie zupełnie nieistotnych informacji. Przecież wszyscy bez wyjątku ujawnieni słynni TW powtarzają to samo: mówiłem mało, dobrze, ogólnikowo, albo nic; przekazywałem sygnały i sprawy, o których i tak było przecież powszechnie wiadomo. Po cholerę armia dobrze opłacanych oficerów traciła życie na uciążliwe wydobywanie z zawsze opornych i niechętnych tajnych współpracowników to, o czym i tak gadano i pisano powszechnie? I jak to możliwe, że tacy debile tręśli całym narodem kiwających ich cwaniaków? Oto wielka tajemnica komuny.

Czemu nasz wybitny naukowiec te wszystkie nieistotne informacje cierpliwie...
hmm... no przecież nie donosił... to pojęcie przecież zwyczajnie nie istnieje w jego zbiorze recept na życie...
Po co więc dostarczał SB tych nic nieznaczących opowieści? Żeby wyjeżdżać za granicę. Co by się stało, gdyby odmówił? Wyrwano by mu finezyjnie przycięte paznokietki? Trzymano w kubicznej klatce na mrozie? Porwano by kogoś bliskiego? Czy może - o zgrozo - nie wydano by paszportu?
Profesor zdobył się na czyn heroiczny. Gdy uznał, że SB przegina żądając (wyjątkowo zupełnie) informacji, którymi Wolszczan zaszkodził by koledze -- odmówił.
I co? Nic.

I to był ostatni raz, kiedy zobaczyłem tego pana i w ogóle kogokolwiek z SB. Potem przyszedł grudzień 1981 roku. Miałem jechać na dłuższy czas za granicę i sądziłem, że po tej rozmowie o wyjeździe mogę zapomnieć. Ku mojemu zdumieniu, jednak wyjechałem, nie wiedząc oczywiście, że wrócę dopiero 10 lat później.

Tu zapomniał w skromności dodać zwyczajowe zakończenie: i żyłem długo i szczęśliwie.

Swoją filozofię życiową, ów zbiór recept wśród których nie mieści się słowo "donos", profesor ujmuje tak:

I tak, przez lata wyrobiłem w sobie bardzo mocne przekonanie, że nawet jeśli konfrontacja może przynieść pożądany skutek, to i tak negocjacje i kompromis są lepsze. Uzyskanie efektów może trwać dłużej, ale są one trwalsze i droga do nich pozostawia mniej niepotrzebnych ofiar.

Mój były szef powtarzał zawsze: pokorne ciele dwie matki ssie. Ładne, nie?

Oczywiście, to że nigdy Wolszczana nie szantażowano, nie straszono, a po odmowie współpracy nie poniósł żadnych konsekwencji, nie znaczy, że mógł z łatwością tej współpracy nie podejmować. To w ogóle nic nie znaczy. Choć esbecy byli tyleż mili co głupi, choć nikomu nie szkodzili -- mogli przecież potencjalnie zaszkodzić karierze ambitnego astronoma. Nie?

W końcu koledzy naszego astronoma, na przykład ten zaangażowany działacz "S", takiej kariery nie zrobili... Na pewno zabrakło im talentu. Ale może nie tylko.

Pamiętacie ten film Feliksa Falka?
Muszę przyznać, że ja pamiętam go niewyraźnie. Ale czuję jeszcze ten supeł w żołądku, który zaciskał mi się w miarę narastania fabuły. I pamiętam scenę końcową. Jak dziś.
W tle -- huczny bal. Na pierwszym planie twarz Stuhra w roli Lutka. Twarz przed chwilą obita przez zdradzonego przyjaciela. I to powtarzane w szczerym płaczu pytanie -- za co, Romeczku?
On naprawdę nie rozumiał. Za co.

Zupełnie nie wiem, dlaczego mam dziś tę scenę przed oczami.

 


Postscriptum:

Świadome udzielanie informacji na szkodę innych osób jest w sposób oczywisty naganne w każdych warunkach. Tyle wie każdy, przynajmniej w teorii. Jednakże, podpisuję się pod myślą, którą napotkałem w kontekście Rewolucji Francuskiej i w której znajduje się mnóstwo treści: "Gdy pamięć zatruwa lud, wybawieniem jest zapomnienie" - tylko oprawić i postawić na biurkach polityków dookoła świata. Stworzenie możliwości zaglądania do życia prywatnych ludzi w majestacie prawa i bez ich wiedzy i zgody, definitywnie nie jest symptomem prawidłowo funkcjonującej demokracji.

Jak to dobrze, że trudne doświadczenia życia w peerelu i na emigracji nie zatarły Wolszczanowi jednoznacznych kryteriów moralnych. Dzięki jego pouczeniom mamy dziś możliwość budować lepiej funkcjonującą demokrację.
Tylko ja tej sceny z filmu zapomnieć nie mogę.

odys
O mnie odys

Wybaczcie, odpowiadam na komentarze niewiele częściej niż piszę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka